Cześć Lublin!
Przy okazji szybkiej wizyty w Lublinie, postanowiliśmy, że koniecznie musimy coś zjeść. Długo się zastanawialiśmy co to będzie, bo na obiad za wcześnie, a na śniadanie… no właśnie. Drugie śniadanie zawsze spoko, taki trochę lunch.
Wszystkie stoliki zajęte!
I nie ma co się dziwić – po wejściu widzimy bar, przeszkloną lodówkę pełną pysznych ciast, a w powietrzu unosi się zapach kawy. Znalezienie wolnego stolika, szczególnie w weekend i godzinach „premium”, czyli typowo śniadaniowych, graniczy z cudem. Pod lokalem ustawiają się kolejki. Nam się udało usiąść przy małym stoliczku tuż przy drzwiach – na szczęście zamkniętych na stałe :) Zamówienie składamy przy barze. Tak jak już napisałam wyżej, wiedzieliśmy co będziemy jeść. Czas oczekiwania na śniadanie to około 40 minut, dlatego zdecydowanie najlepiej wziąć też kawę. W lokalu jest gwarno, ale przyjemnie, idealnie, żeby w trakcie kawki rozmawiać i czekać na śniadanie!
Co zjeść śniadanie?
Czy warto zatem zajrzeć do ParZony? Oczywiście! My byliśmy bardzo zadowoleni. Przede wszystkim należy podkreślić świetną kawę – czapki z głów. Zastanawiałam się czy piłam gdzieś smaczniejszą i muszę stwierdzić, że chyba nie. Zresztą mojemu mężowi, który raczej do kawoszy nie należy, tak smakowała, że powiedział, że mógłby taką pić codziennie. To naprawdę coś znaczy! My skusiliśmy się na cappuccino w rozmiarze L (14,90 PLN za filiżankę).
Oczywiście już w Warszawie wiedziałam co będę jadła. Podróżując staram się wybierać regionalne smaki i tak też stało się tym razem. Zamówiłam Śniadanie Lubelskie (31,90 PLN), czyli cebularz, pieczywo na naturalnym zakwasie, domowy paprykarz z pstrąga z hodowli z Poniatowej, twaróg z mleczarni w Bychawie, osełka, wędliny, pikle, pasztet z kaszy gryczanej. To, co naprawdę było smaczne w tym zestawie, to przede wszystkim paprykarz z pstrąga – przepyszny, delikatny, wyrazisty w smaku, po prostu cudowny – zjadłam go najszybciej. Kolejnym pysznym elementem był cebularz, czyli tradycyjna, lubelska „drożdżówka” z faszem z cebuli. Był taki jak być powinien – miękki w środku i chrupiący z wierzchu, z pyszną cebulą i makiem na wierzchu. Kocham cebularze i ten był naprawdę pyszny (prawie jak te, które robię sama w domu!). Kolejnym godnym elementem był twaróg, drobno mielony, delikatnie kwaśny. Idealnie komponował się z białym pieczywem i osełką – tyle i aż tyle. Pozostałych elementów mogłoby dla mnie nie być, spodziewałam się po „regionalnym” śniadaniu wędlin od lokalnych dostawców. Te jednak smakowały tanio, wygląd też nie zachęcał – nie były wyjątkowe, nawet teksturą przypominały te z ogólnodostępnych sklepów. Ratowało je „białe” mięso, czyli grube plastry pieczonej piersi z indyka (chyba). Piszę „chyba”, bo w menu jest to napisane dość ogólnie, a obsługa nie mówi co jest na „talerzu” – i jest to oczywiście okej! Chociaż tak sobie myślę, że takie śniadanie powinno się „przedstawić” :) Pasztet z kaszy gryczanej nie smakował nam w ogóle – spróbowaliśmy i zostawiliśmy. To, nad czym bym popracowała, to marynowane grzybki. Mogły być ciekawym elementem, ale były tak miękkie i „glutowate”, a po włożeniu do ust od razu się rozpadały. Nawet ciężko mi przyrównać teksturą do czegoś czego znam, ale nie mam pomysłu. Pomimo tego, że wszystkiego nie zjadłam, a raczej zjadłam to co najpyszniejsze, to byłam zadowolona i najedzona. #SzczęśliwyBrzuszek gwarantowany!
Zawsze jak słyszę słowo „brioszka” to od razu w mojej głowie słyszę „Sylwuniu! Synuniu!” – może też kojarzysz to z Dnia Świra. Mój mąż zamówił właśnie brioche, ale nie z czekoladą, a z łososiem i awokado (28,90 PLN), gdzie był jeszcze łosoś wędzony, ser mimolette, jajko sadzone, sos holenderski i kapary. Brioszka była spora, ale to z pewnością za sprawą niej samej – kromki były grube, chyba nawet za bardzo, przez co zdominowała wszystkie pozostałe smaki, i przyćmiła główną gwiazdę, czyli łososia i awokado. Miałam wrażenie, że jest ich za mało, ale teraz myślę, że po prostu było za dużo buły. Połączenie smaków ciekawe. Brioszka w takim wydaniu była smaczna, choć nie zamówilibyśmy jej jeszcze raz – spróbowalibyśmy czegoś innego, bo menu kryje wiele ciekawych propozycji :)
Podsumowanie
SMAK – 8/10
SYTOŚĆ – 10/10
WYGLĄD – 9/10
CENA – 6/10
Przy okazji kolejnej wizyty w Lublinie z pewnością wpadniemy raz jeszcze, chociażby na kawę. I pewnie za każdym razem, jak tylko zapuścimy się w te strony, będziemy wracać. Wiadomo, śniadanie to najważniejszy posiłek w ciągu dnia, a kawa – najważniejszy :)
Jeśli i Ty będziesz w Lublinie, przelotem czy na dłuższy czas, to naprawdę warto przekonać się na własnym podniebieniu czy jest smacznie, i (wierzę w to bardzo), że dołączysz do teamu #szczęśliwybrzuszek.
Wiecznie głodna AsiaFantasia